Godność: Domingo Salvador Rasa: Magiczny Ranga: Czarnoksiężnik Data i miejsce urodzenia: 1713r, kolonia francuska Saint-Domingue (obecnie Haiti) Praca: Kapłan w lokalnym zgromadzeniu voodoo
Music theme:
Wygląd
Domingo jest mulatem. Dość wysokim (w każdym razie jak na czasy, w których przyszedł na świat), bo mierzącym 186 centymetrów, porządnie zbudowanym mulatem o jasnobrązowej cerze w ciepłym odcieniu. Jego sylwetka jest całkiem przyjemna dla oka: długie nogi, płaski brzuch, lekko zarysowane mięśnie. Nie pakuje na siłce, ale zdecydowanie lubi się ruszać, jogging czy pływanie to dla niego norma. Waży coś około osiemdziesięciu kilogramów – około, bo z tym różnie bywa. Twarz też ma całkiem wyględną. Duże oczy – oryginalnie w kolorze oliwkowym, później przekształcone magią na ciemnoniebieskie, prawie granatowe – okolone są bardzo długimi, gęstymi rzęsami. Rysy twarzy ma regularne i na tyle symetryczne, na ile natura na to pozwala. Wysokie kości policzkowe, prosty, odrobinę szeroki nos, wydatne wargi. Pod prawym okiem ma mały pieprzyk, a lewą brew zdobi kolczyk. Zresztą, lewe ucho też ma całe w obrączkach. Włosy o tak ciemnej barwie, że w blasku słońca aż mają granatowy połysk – bardzo, bardzo długie i bardzo gęste – przeważnie ma zaplecione w cienkie warkoczyki sięgające mu niemal pasa. Gładką skórę pleców szpecą liczne blizny po uderzeniach bata. Głos ma niski i głęboki, o przyjemnej barwie. Tak mogłaby brzmieć melasa, gdyby umiała mówić. Wypowiada się w sposób spokojny, choć nie zawsze tak było. Kiedyś każde jego słowo przepełniały pasja i gniew. Najczęściej spotkać go można albo w garniturze, albo w prostych spodniach, koszuli i marynarce. Kiedy tylko mógł sobie pozwolić na ubieranie się jak chce, zdecydował, że już nigdy nie będzie wciągał na grzbiet pierwszych lepszych szmat, które mu się nawiną w ręce. Właśnie, ręce. Domingo ma duże dłonie o długich, smukłych palcach, a na przedramionach permanentnie widać kilka wystających żył. Wnętrze dłoni szpecą kolejne blizny, jakby ktoś ciągle i ciągle te dłonie rozcinał, zanim rany zdążyły się jeszcze zagoić.
Charakter
Domingo nie jest jakoś szczególnie skomplikowany. Jeśli nadepniesz mu na odcisk, to dostaniesz dokładnie to, na co zasłużyłeś. Mściwy? Tak, trochę jest. Ale Salvador nazywa to raczej walczeniem o swoje. W wyjątkowo gorzki sposób nauczył się, że tego, co cenne, trzeba bronić za wszelką cenę. Nie przepada za nawiązywaniem nowych przyjaźni, ale też nie ma z tym jakiegoś wielkiego kłopotu. Po prostu nie bardzo mu zależy. Jest w jego życiu kilka bliższych osób i tak jest dobrze. Zresztą, i tak wszyscy, prędzej czy później, lądują w tym samym miejscu, to po co w ogóle się wysilać…? Każdy kiedyś umrze. Dominga, jak dotąd, ta przyjemność omija. I z każdym minionym rokiem coraz mniej mu się chce nawiązywać jakieś relacje. Kiedy jednak uzna kogoś za interesującego, nie ma żadnego problemu z tym, by po prostu do niego podejść i zacząć rozmowę. Dużo czasu poświęca za to zdobywaniu wiedzy i temu wszystkiemu, co go zainteresuje. Ma go sporo, więc czemu nie? Nowe zainteresowania zostają z nim raczej na długo, dlatego zgłębianie ich to żaden problem. Większość z nich jednak w końcu mu się nudzi, choć lubi do nich czasem wracać. Żadne jednak z jego zainteresowań nigdy nie pochodziło z kręgu tych skupionych na analizowaniu i interpretacji dzieł sztuki. To konkretny facet, okej? Nie jest przesadnie empatyczny. Napatrzył się na wiele ludzkich tragedii i dramatów – cholera, sam zresztą swoje w życiu przeżył – więc niewiele robi na nim wrażenie. Nie jest nieczułym skurwielem, pewnie, że jest w nim jakieś tam współczucie, ale bez przesady. Jeśli coś go bezpośrednio nie dotyczy, to dlaczego miałby sobie z tego powodu rwać włosy z głowy. Nie lubi planować. Nie usiądzie z notatnikiem w dłoni i nie rozpisze wszystkich szczegółów każdego swojego przedsięwzięcia. Nie zaplanuje planu awaryjnego dla planu awaryjnego, a jego kalendarzem spotkań i interesów zajmują się głównie asystenci. Nie lubi zatapiać się w szczegółach. Co ma być, to będzie. Przecież w terminie, na który coś skrupulatnie zaplanował, może go najść ochota na coś zupełnie innego. Ale nie jest przy tym anarchistą i czcicielem chaosu. Kiedy się z kimś na coś umówi, nie spóźnia się i nie przekłada. Obowiązkowy. A najważniejszym i nieprzemijającym obowiązkiem w jego życiu jest bycie kapłanem w lokalnym zgromadzeniu voodoo. Wszystko inne musi przy tym zejść na dalszy plan. Pod presją – czy to czasu, czy czegoś innego – nie wpada w panikę i raczej zachowuje spokój. Kieruje się raczej głową niż sercem. Czasem penisem, ale tylko kiedy może sobie na to pozwolić. Nie wątpi w siebie, swoje decyzje czy umiejętności, nawet kiedy ktoś próbuje mu wmówić, że jest porażką. Przecież wie lepiej. Doskonale zna swoją wartość i może jest przez to trochę arogancki, ale hej, odrobina narcyzmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Ma całkiem spore poczucie humoru, głównie czarne jak jego pochodzenie (zresztą, jak masz do czynienia z trupami tyle, co nekromanta, to też wyrabiasz sobie jakieś mechanizmy obronne) lub po prostu ironiczne. Jest spostrzegawczy, a spostrzegawczość to najlepszy przyjaciel ironii.
Magia i moce
Nekromancja:
NEKROMANCJA – (poziom mistrzowski) magia związana bezpośrednio ze śmiercią, martwymi i wszystkim, co ma z tymi rzeczami związek. Paradoksalnie jednak nekromancja nie kręci się tylko i wyłącznie dookoła wskrzeszania trupów i wydawania im poleceń, lecz to również magia pozwalająca na czasowe ściągnięcie ducha zmarłej osoby i osadzenie jej w ciele – niekoniecznie musi to być jej ciało – w celu rozmowy czy wyciągnięcia informacji. Nekromanci oprócz wskrzeszania czy tworzenia swoich prywatnych hord zombie (hordy zombie jednakowoż są sankcjonowane i ich tworzenie należy zarejestrować w radzie Conventusu) mogą również po prostu porozumiewać się ze zmarłymi. Mają również możliwość manipulowania zwłokami – przy pomocy swojej magii mogą przemienić martwe ciało w agresywne plugawe robactwo czy czerwie, przy większej ilości mięsa mogą nekromancją połączyć je w jedno i tworzyć mięsne golemy. Domeną nekromantów jest ciało i śmierć, i wszystko, co może mieć z nimi związek. Nekromancja często przeplata się z magią krwi. Limity: 4 posty użycia, 3 posty odpoczynku.
Magia krwi:
MAGIA KRWI – (poziom zaawansowany) mroczna magia praktykowana najczęściej przez czarnoksiężników i nekromantów. By jej używać, potrzebna jest ofiara z krwi – czy to osoby rzucającej czar czy kogoś innego – a jej główną domeną jest kontrola. Osoby parające się magią krwi mogą przejmować kontrolę nad innymi żywymi jednostkami, zmuszać je do posłuszeństwa. Przy pomocy magii krwi można również rzucać klątwy na innych: od zwykłych, niewielkich i mało szkodliwych jak „klątwa potykania się” aż po straszliwe, które wymagają wielu śmiertelnych ofiar i jeszcze więcej przelanej krwi, by te mogły sprowadzić na ofiarę maga śmierć – lub los od niej gorszy. Nie bez powodu utarło się przekonanie, że po magię krwi sięgają tylko istoty o mrocznej duszy. Limity: 3 posty użycia, 4 posty odpoczynku.
Magia rytualna:
MAGIA RYTUALNA – (poziom zaawansowany) magia, którą mogą uprawiać nawet słabe jednostki. Magia rytualna opiera się – jak i jej nazwa wskazuje – na rytuałach. Potrzeba niewielkiej mocy magicznej, by zasilić rytuały. Wystarczy je znać lub wejść w posiadanie odpowiednich woluminów, w których instrukcje są jasne, przejrzyste i, co najważniejsze, prawdziwe. Rytuały często wymagają różnorodnych przedmiotów, czasami wykonania bardzo konkretnych gestów lub wypowiedzenia właściwych słów w odpowiedniej kolejności o dokładnie określonym czasie. Są często bardzo skomplikowane, a jeden błąd przekreśla całkowicie cały rytuał i należy próbować od początku. Magia bardzo precyzyjna i wymagająca wielkiej dokładności. To jeszcze pół biedy, jak przy błędnym przeprowadzeniu nie stanie się nic: czasami rozpoczęcie rytuału otwiera drogę istotom z innych wymiarów, a naprawdę niezliczona ilość z nich nie jest przyjazna. Rytuały mogą dotyczyć dowolnej rzeczy. Od przywołania demona, przez przedłużenie życia czy przywołanie bogactwa aż do zaglądania w przyszłość. Limity: Po każdym rytuale przynajmniej 4 posty odpoczynku.
Dywinacja:
DYWINACJA – (poziom podstawowy) ogólnie rozumiane przepowiadanie przyszłości. Istnieje wiele przedmiotów, które pozwalają na zajrzenie poza kurtynę i wyczytanie tego, co jest widoczne i co jeszcze się nie wydarzyło. Jednym z przekaźników mogą być kryształowe kule – te ukazują obrazy, czasami bardzo krótkie urywki przyszłych wydarzeń i to od medium zależy, czy poprawnie zinterpretuje zobaczone w przekaźniku rzeczy. Podobnie sprawa ma się z kartami tarota, jałowcowym dymem czy dowolnie inną formą przepowiadania przyszłości: te wizje nigdy nie są dokładne i absolutnie jednoznaczne. Zdarzają się bardzo rzadkie przypadki objawień, w których jasnowidz dokładnie i ze szczegółami poznaje prawdę o przyszłych wydarzeniach. Istoty parające się dywinacją często są, niestety i niesłusznie, postrzegane jako oszuści. Przyszłość jest zmienna i ulotna niczym dym, może zmienić się w każdej chwili, a jasnowidzowie patrząc w przyszłość czasami widzą tylko jedną ścieżkę, którą można podążać, a niekiedy więcej, i te mogą się zwyczajnie mieszać. Subtelna i bardzo delikatna dziedzina magii, jej użytkownicy są bardzo też wrażliwi na dowolne zawirowania w sferze magicznej. Instynktownie wyczuwają istoty nadprzyrodzone w swoim otoczeniu, wyczuwają używaną magię, a w dodatku najbardziej zaawansowani adepci tej sztuki potrafią blokować wpływ magii innych istot na swój umysł i odcinają im do niego dostęp, by nikt więcej nie poznał tajemnic przyszłości. Limity: 2 posty użycia, 4 posty odpoczynku.
Umiejętności
Słabości
Historia
Bycie niewolnikiem to przejebana sprawa. A bycie niewolnikiem na plantacji trzciny cukrowej w kolonii Saint-Domingue to już w ogóle inny poziom przejebania. I bycie bękartem białego pana, właściciela jednej z takich plantacji, absolutnie w niczym nie pomagało. Takich jak on było wielu. Tacy jak on też dostawali batem przez plecy, kiedy nie zbierali trzciny odpowiednio szybko. Kiedy w obecności białego pana nie zginali karku odpowiednio nisko. Kiedy… Dużo było tych kiedy. A gdy korekcyjny bat przez plecy zdawał się zawodzić, lądowali w ciemni, jak nazywał to właściciel Domingo. Albo w dole, jak nazywali to inni niewolnicy. Do dziury w ziemi, tuż pod podłogą jednego z budynków posiadłości, zdarzało się Salvadorowi trafiać całkiem często. Domingo zrobił coś głupiego, dziś już nawet nie pamięta co, i trafił do ciemni na kilka dni. A kiedy wyszedł z niej po raz ostatni – brudny, głodny, spragniony i kompletnie wykończony – okazało się, że akurat tego wieczoru ma się odbyć pochówek jednego z niewolników. Niby nic szczególnego. Ale potem wyszło, że to pogrzeb Angeliki. Jego słodkiej Angeliki, z którą miał się ożenić, kiedy tylko uzyska na to pozwolenie. Ledwo doprowadziwszy się do porządku, na sztywnych nogach, nie uginając kolan, poszedł tam, gdzie wszyscy. Pożegnać zmarłą w dziurze wykopanej w ziemi, bo na żadnym cmentarzu nie chcieli chować ich rodzaju. Czarnego rodzaju. Był w szoku. Wyprany z emocji, otępiały, nie do końca wierzący w to, co się stało. A stało się to, co działo się wówczas całkiem często. Biały pan zażyczył sobie Angeliki, a ona się broniła zawzięcie i przypłaciła to życiem. Młodziutki wówczas Salvador nie miał pojęcia, czego się spodziewać, kiedy podchodził do skleconej naprędce drewnianej skrzyni, która miała robić za trumnę. Dziewczyna, jak to było w zwyczaju, owinięta była płótnem. Towarzysze niedoli próbowali powstrzymać go przed zajrzeniem pod materiał, ale ostatecznie nie udało im się. Domingo zajrzał. Nie był przygotowany na to, co zobaczył. Biały pan potraktował jego ukochaną tak bestialsko, że Domingo w jednej chwili poczuł, jak w żołądku ląduje mu kawał lodu. Jego furia miała metaliczny smak i była zimna. Powaliła go na kolana, zanurzyła mu ręce w ziemi. Chłopak aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, że miał jakieś moce. Dopiero przerażone krzyki pozostałych niewolników uświadomiły mu, że podniósł cały cmentarz. Dookoła niego, wynurzywszy się spod falującej ziemi, kołysały się dziesiątki wgapiających się w niego zwłok. Pierwsze zombie, jakie w życiu zobaczył. I wszystkie czekały na jego rozkazy, tak, czuł to z tyłu głowy: jak te… kreatury… czekają, by wypełniła je wola tego, który je ożywił. Więc wydał rozkaz. Tej nocy nie przeżył żaden z białych panów, nie przeżyły ich żony, córki, synowie. Wszyscy zostali rozszarpani przez stado wściekłych – wypełnionych zimną furią Dominga – zombie, a sama plantacja spłonęła. Z życiem uszli jedynie niewolnicy, którzy pouciekali, zanim do tego wszystkiego doszło. A zrozpaczony nekromanta i jego armia zostali na zgliszczach. Domingo nic nie wiedział o tej nowej mocy, która go teraz wypełniała. Nie miał pojęcia, jak odesłać zombie z powrotem do ziemi, więc ich nie odesłał. Podążali za nim wszędzie, dopóki ich gnijące ciała nie zaczęły się sypać. A i wtedy też próbowali. Każdą częścią ciała osobno. Do momentu, kiedy o wszystkim usłyszał oungan. Nie jakiś tam podrabiany kapłan, ale taki, do którego lwa przemawiały od najmłodszych lat. Pomógł Salvadorowi złożyć umarłych w ziemi, a potem przyjął go pod swoje skrzydła i zaczął uczyć. I kiedy Domingo już niczego więcej nie mógł się od niego nauczyć, powędrował dalej – zaczynając od Nowego Orleanu, a na Birmingham, póki co, kończąc.